Cud polskiej piłki to jej wiara w cuda
Rok 2024 nie był w polskim futbolu rokiem cudów. Bo cuda w futbolu dzieją się coraz rzadziej. Tylko szkoda, że my wciąż w nie wierzymy i liczymy, że się zdarzą.
Jeszcze w 2015 roku, gdy CBOS badał religijność Polaków, to 70% przepytywanych odpowiedziało twierdząco na kwestię wiary w cuda. Nie chodzi o przekłuwanie balonika lub chwalenie się własną niewiarą, to też wynik porównywalny z większością krajów, które sprawdziłem, że podobnie ankietowały obywateli.
Chcemy wierzyć w cuda, zwłaszcza w sporcie. „Cud z Lake Placid” to pewnie jedna z najlepszych historii, a do tego kawał kina. Manchester City przegrywający dziewięć z dwunastu kolejnych spotkań także powoli musi uchodzić za zjawisko niewytłumaczalne. A może Pep Guardiola musi liczyć na cudowne ozdrowienie Rodriego, by wreszcie poukładać swój środek pola.
Utwierdzam się jednak w przekonaniu, że o ile kibicom wiara w cuda przystaje – choć sam nie wiem, czy większym cudem było wicemistrzostwo Śląska, czy to, że w dwóch wcześniejszych sezonach na finiszu utrzymywał się w Ekstraklasie – o tyle osoby decydujące o losach klubów lub drużyn powinny być bardziej pragmatyczne. Przekonane o tym, że ich praca, decyzje prowadzą do konkretnych efektów. Gdy słucha się Thomasa Franka mówiącego o futbolu, to on stara się obedrzeć go z aury magii, które towarzyszy jego klubowi. Wiecie: bo statystyki, bo skauting, bo stałe fragmenty, bo to Brentford i inwestujący w niego Matthew Benham. A Duńczyk twierdzi, że wszystko to bije stworzona kultura komunikacji, szacunku do drugiej… do każdej osoby pracującej w klubie. I świadomość swojego miejsca w szeregu na które nieustannie trzeba harować.
Może to na tym etapie wykładamy się najbardziej? Gdy spoglądam na listę piłkarskich cudów, które liczyliśmy, że się w 2024 roku zdarzą, to nie widzę tam pierwiastka zdrowego rozsądku. Zaczynając od góry, kazano nam uwierzyć, że reprezentacja Polski będzie wyrazem odwagi, bo… Wszyscy, łącznie z piłkarzami sobie tego życzyliśmy? Najgorsze jednak miało dopiero nastąpić wraz z kolejnymi meczami kadry Michała Probierza: poślizg przydarzył się właśnie w komunikacji selekcjonera, która coraz mocniej rozjeżdżała się z faktami zbieranymi z boiska. Chaosem selekcji, systemów, debiutów i zakulisowych decyzji. Dalszej historii nie ma sensu przypominać i nie dlatego, że jest bolesna, zakończona spadkiem z najwyższej dywizji Ligi Narodów w stylu, który z odwagą miał niewiele wspólnego.
Najświeższy przykład komunikacyjnej klęski też wychodzi z samego szczytu: konfliktu na szczytach struktur sportowych warszawskiej Legii. Pewnie zatrudniając Goncalo Feio liczono na cud: zdolny trener burzący relacje w każdym środowisku w którym się znalazł tym razem tego nie zrobi. Możliwe, że należy cofnąć się i za wiarę w cuda odebrać przekonanie dyrektora sportowego, Jacka Zielińskiego, że polityka transferowa oparta na ściąganiu doświadczonych zagranicznych zawodników przyniesie efekty: piłkarskie i finansowe.
Na razie Legia jest najlepszym przykładem funkcjonowania „optymizmu magicznego”, które Piotr Stankiewicz – obiecuję, że przestanę w końcu odwoływać się do jego książki pt. „21 polskich grzechów głównych” – definiuje jako postawę w której nie przyjmujemy do wiadomości realiów i zakładamy, że jakoś to będzie. „To planowanie działań w oparciu o założenie, że wystąpią tylko okoliczności korzystne, a okoliczności niekorzystne nie wystąpią. Jeśli okoliczności niesprzyjające już wystąpiły, wówczas wierzymy, że nie będą one miały konsekwencji”, pisze autor.
Nie ma lepszego przykładu niż ten przywołany w tekście Szymona Janczyka o konflikcie Feio z Zielińskim na Weszło. Pozwolę sobie na cytat o strategii rekrutacyjnej Legii. „Zdaniem niektórych ludzi w klubie odstawienie nowych zawodników to właśnie przykład złego wprowadzenia. Wprowadzenie to wszystko to, co dzieje się na miejscu. Od opieki zapewnionej przez klub, po podejście trenera. W rozmowie pojawiają się przykłady. Gil Dias: pion sportowy bierze to na klatę. Rozpoznano zagrożenie: to flegmatyk o wątłych ambicjach. Za szansę uznano to, że zaraz urodzi mu się dziecko. W takich momentach niektórzy dojrzewają, żeby zapewnić byt rodzinie. Wprowadzenie nie zawiodło, zawiódł optymizm decyzyjnych. Dias nie chciał się wziąć w garść i okazał się za słaby”.
Obraz dyskusji nad prawdopodobieństwem zmiany o 180 stopni w nastawieniu, charakterze człowieka mam w głowie. Wierzę, że był równie spektakularny, jak skautingowe dyskusje o danych w baseballu zaprezentowane w filmie „Moneyball”.
Prawdopodobieństwo komunikacyjnej kraksy na poziomie relacji było w Legii wysokie, ale co tam, mimo kierunku na jedyne możliwe rozwiązanie nie robiono żadnych zwrotów, okopanie się każdej frakcji w swoich gabinetach tylko postępowało. Z perspektywy udanej wynikowo rundy przedświąteczne decyzje wyglądają groteskowo, mogą cieszyć wyłącznie rywali Legii.
Przykłady nie idą wyłącznie z góry, ale i z dołu. Cała polityka funkcjonowania Śląska Wrocław w 2024 opierała się na wierze w cuda. Cudownym trafem to Junior Eyamba z trzeciej ligi szwajcarskiej miał stać się napastnikiem na miarę Erika Exposito, a Arnau Ortiz (jedna asysta na zapleczu hiszpańskiej La Ligi) zastąpi Nahuela Leivę. Tego optymizmu magicznego było jeszcze więcej, w zasadzie każdemu nowemu zawodnikowi można przypisać atrybut, którym się nie wyróżniał, a który miał się w Śląsku objawić.
Komunikacyjnie rozpoczęto rok od ofensywy, która miała dać mistrzostwo kraju i wygraną w wyborach prezydenckich w mieście. Na koniec roku jest cisza totalna, na internetowe forum z kibicami wysłano rzecznika, a chowanie się tłumaczono nieudolnym procesem zatrudniania nowego trenera przez nowego dyrektora sportowego. Stary prezes jeszcze we wrześniu pod swoim nazwiskiem i na grafice wymieniał sukcesy krótkiej kadencji, teraz liczy, że ktoś w ratuszu zapomni o nieuchronnej dymisji. W skrócie: Patryk Załęczny też liczy na cud, sytuacja Śląska aż o niego krzyczy.
W tzw. stanach pośrednich też można doszukiwać się cudów – magicznego dopływu gotówki z urzędu miejskiego, wybuchu formy przetrawionego przez zachodni futbol zawodnika itd. – ale to tylko uzupełni raczej smutny obraz całości. W książce „Jak (nie) grać w Europie” porównywałem polski futbol do wioski Galów z komiksów o Asteriksie i Obeliksie. „W klubach często można spotkać się z takim kultem tajemnic, jakby gdzieś na zapleczu przygotowywano… magiczny wywar. Tyle że nikt na nas nie czyha – polski futbol i jego losy są Europie raczej obojętne. Nasze podboje nie trafiają na główne strony zagranicznych serwisów internetowych czy jedynki tamtejszych gazet. Gdy mocniejsze finansowo kluby widzą, że jest u nas jakiś wartościowy piłkarz, to po prostu go szybko kupują. Ostatecznie jedynym powodem, dla którego ktoś mógłby wziąć nas na dłużej pod lupę, jest zagadka, dlaczego kompletnie nie wykorzystujemy swojego potencjału”.
Cudów nie ma, cuda się wypracowuje.
Nawiązałem do Brentford: ich gole strzelane w pierwszych minutach są wynikiem tego, jak zespół trenuje pod rozpoczęcie gry i to nie sam schemat, lecz możliwe scenariusze (druga piłka, dośrodkowanie itd.).
Inny angielski klub, Bournemouth, zaliczył właśnie rekordową serię dziesięciu spotkań ze strzelonym golem z rzędu, do tego wygrywając 3:0 na Old Trafford. Powtarzając cud sprzed roku, gdy równie wysoko tam zwyciężył. Bo nawet na poziomie Premier League rozstrzał finansowy nakazuje klasyfikować takie wyniki jako wymykające się logice. A jednak Bournemouth to osiągnęło, także dzięki założeniu Andoniego Iraoli, który drużynie wręcz narzuca presję na zdobycie bramki w każdym kolejnym meczu. I nie ma chowania się z tym celem, zdradzał się już Bask, mówili o tym jego piłkarze.
Mój ulubiony przykład dotyczący Anglii odnosi się do konkursów rzutów karnych ich reprezentacji. Klątwy, którą przełamał dopiero Gareth Southgate, ale wprost odcinając się od liczenia na szczęście. Jego systemowe, nowoczesne podejście do tematu pozwoliło w MŚ 2018 przeciwko Kolumbii przełamać traumę, której on sam doświadczył jako piłkarz.
Upraszczam, generalizuję, ale futbol jest stopniowo obdzierany z cudów także przez narrację i komunikację. Kluby (federacje) budowane i funkcjonujące mądrze nie mają problemu z dzieleniem się swoimi sposobami oraz celami. Wynika to z świadomości ich pracy i jej ciągłości, którą jest niezwykle trudno w innych warunkach odzwierciedlić.
W 2024 reprezentacja Polski zagrała w Euro, dwa kluby awansowały do dalszej fazy rozgrywek Ligi Konferencji, Ekstraklasa przyciąga jeszcze więcej widzów, ale pod lupą widać, że osiągnięte zostały „pomimo” działań, niż w ich konsekwencji. Niby budujące narrację wokół tych drużyn, klubów czy rozgrywek, ale jednocześnie ją obnażające. Jak przy dyskusji o młodzieżowcu w Ekstraklasie, czyli temacie, który dla prezesa PZPN najlepiej jakby magicznie zniknął. Albo minął kolejny termin po którym będzie można udawać, że działania nie będą miały konsekwencji, że jakoś to będzie.
Tak więc w Polsce wciąż wierzy się w cuda. Może to cud sam w sobie.